poniedziałek, 10 września 2012

Pożegnania nadszedł czas...

Na początku bardzo ważna informacja. Sztuka walki, którą uprawia Dominik "Samuraj" to:


IAIDO
;-)


Pożegnania nadszedł czas...





Stało się. Nadszedł dzień końca naszego projektu. 
Bardzo fajnie, że nie dało się słyszeć słów "niech ten projekt się już skończy", "jeszcze 3 dni do końca, nareszcie!". Ostatni dzień zakończyliśmy ostatnią już grą biznesową, na którą wszyscy z "niecierpliwością" czekali.

Jak się okazało, nie taki diabeł straszny jak go malują. Jak już zrozumieliśmy co mamy robić, okazało się, że obudził się w nas biznesowo - przedsiębiorczy duch i sprostaliśmy zadaniu, ostatniemu już.

Po obiedzie czekała nas wielka gala zakończenia projektu, która rozpoczęła się przemową rektora Wyższej Szkoły Bankowej. Gratulował nam udziału w takim przedsięwzięciu i życzył powodzenia w dalszej ścieżce naszej kariery. 
Zostały rozdane certyfikaty i nagrody w postaci wrocławskich kubków (uwielbiam dostawać kubki ^^). Następnie Magdy i Jarek wręczyli nam nagrody za nasz słynny Talent Show. 
Ukraińcy ze swoim przedstawieniem okazali się bezkonkurencyjni. II miejsce zajęłam ja z piosenką "Oczy Czarne", a III miejsce Król Języka Polskiego - wspaniały Adam z Węgier, czyli nasz Janek Kowalski z Inwokacją z "Pana Tadeusza". W nagrodę dostaliśmy gadżety związane z Polską i Wrocławiem.

O co chodziło z naszymi grami biznesowymi?
Miały one za zadanie wyłonić osobę najbardziej przedsiębiorczą, najlepiej radzącą sobie w biznesie, potrafiącą myśleć strategicznie, ale także potrafiącą zarządzać zespołem. Przez cały czas prowadził Daniel, chłopak z Ukrainy, na zmianę z naszą Karoliną. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, a w szczególności mojemu (kiedy to zdziwiona odparłam dyskretnie "SERIO?!", które jak się okazało słyszała cała sala reagując wybuchem śmiechu :-), że nasze biznesowe zmagania wygrał Kuba!
Sam zainteresowany twierdził, że w kierunku wygranej nie zrobił nic. Cóż. Kryteria oceniania zostawiam naszemu prowadzącemu, a Kubie gratulujemy... przedsiębiorczości ;-)
Ostatnim punktem naszej gali była prezentacja przygotowana przez "Przedsiębiorczego Kubę". Zawierała przekrój zdjęć z całego naszego pobytu. Połączone z piękną muzyką zdjęcia wszystkich uczestników sprawiły, że w ruch poszły chusteczki, a po prezentacji było widać tylko zapłakane twarze...

Bardzo miłe, pełne wzruszeń zakończenie gali.

Wspólne zdjęcie na zakończenie

Nie mogliśmy się od siebie odkleić!

Nadszedł najtrudniejszy moment dla nas - pożegnanie z Ukraińcami, którzy jeszcze zanim wrócili do swojego kraju, chcieli zahaczyć na 2 dni o Kraków.
Padaliśmy sobie ramiona, były kolejne momenty wzruszeń, były ciepłe, szczere słowa, na których wypowiedzenie nie było nas stać przez cały okres pobytu. Były obietnice, że zobaczymy się jeszcze, że będziemy się odwiedzać.

Wieczorem wyszliśmy jeszcze kameralną grupką do Spiża na ostatnie już wspólne posiedzenie z Węgrami, a następnego dnia również i z nimi trzeba było się pożegnać.

Pożeganie Węgrów na stacji


Mariusz, Dominik "Samuraj", Paweł i Jarek żegnają Ukraińska ekipę


Projekt pozwolił nam sprawdzić się w sytuacjach, w których do tej pory nie byliśmy. Zobaczyliśmy miejsca, w których nie podejrzewaliśmy, że będziemy, zawarliśmy mnóstwo bardzo fajnych znajomości,  a dla naszych przyszłych Erasmusów - Mariusza i Pawła był to sprawdzian przed ich wielką przygodą.

Już teraz w naszych głowach rodzą się pomysły co by tu jeszcze zorganizować, w jakim projekcie wziąć udział, jak się za to zabrać, żeby takich eventów było więcej. 
Na pewno każdy będzie wspominał ten projekt bardzo pozytywnie, bo zaszczepił w nas chęć do działania i udzielania się w tego typu przedsięwzięciach. A korzyści z tego mieliśmy naprawdę duże - od praktycznej wiedzy, study tours, aż po najbardziej ludzkie - poznawanie nowych ludzi z innych krajów i kultur.


Filionka 



KONIEC









Epilog




W środę po gali otwieram facebooka, a tam wiadomość od Pani Moniki:
Hej Gosia!
Tu Monika. Rozmawiałyśmy wczoraj w Domówce i mówiłam Ci, że może uda mi się znaleźć kogoś kto dałby Ci szansę i by Cię przesłuchał.
No więc znalazłam. Rozmawiałam ze znajomym,który jest muzykiem oraz właścicielem Colloseum Jazz Caffe. On obraca się w świecie muzyków. Często daje szanse młodym muzykom i pozwala im grać razem z profesjonalistami. Sama parę razy tam byłam i zawsze było bardzo miło. Tam zawsze jest muzyka na żywo.
Powiedział,że zaprasza Cię w piątek do Jazz Caffe. On Cię przesłucha i jak się spodobasz to nie pozwoli Ci zniknąć. Mówił, że muzycy, którzy tam grają, grają wszystko, więc nie byłoby problemu, żebyś dobrała razem z nimi jakiś kawałek, który by Ci pasował.
Tyle mi się udało załatwić,więc reszta zależy już od Ciebie.
Pamiętaj ten piątek!

Po prostu zwaliło mnie z nóg! Od razu zadzwoniłam do Klaudii i Karoliny pochwalić się świetną wiadomością. To znaczyło, że we Wrocławiu muszę zostać kolejne 2 dni, ale Klaudia od razu zaproponowała mi nocleg u siebie, za co jej mega dziękuję!


W piątek wyruszyłam więc na przesłuchanie pełna nerwów. W końcu miał mnie posłuchać ktoś, kto jest muzykiem, kto zna się na tym. Wiele razy chodziłam na różne przesłuchania: "Mam Talent", "X Factor" i przesłuchiwali mnie ludzie, którzy kompletnie nie mieli do czynienia z muzyką, a o przejściu do kolejnego etapu decydowało to, jak ktoś jest ubrany i jakiego "pajaca" jest w stanie z siebie zrobić przed kamerami.

Jak się okazało Collosseum Jazz Cafe to bardzo fajny pub. Muzyka na żywo, fajny klimat. Spotkałam się z Panem Grześkiem, któremu Pani Monika chciała mnie przedstawić. Zapytał co mogłabym zaśpiewać z zespołem. Nie bardzo wiedziałam jak mam się przygotować do występu, wiedziałam tylko, że mam zaśpiewać jakieś jazz'owe standardy. Jedyne jakie znałam na pamięć to "What a wonderful world" Louis'a Armstrong'a i "Sway" Michae'la Buble'a.
Powiedział, że jeśli mój występ spodoba mu się, to porozmawiamy...

Pan Grzesiek sprawiał wrażenie człowieka bardzo charyzmatycznego, znającego się na tym co robi, widać było, że to on tutaj rządzi i nie ma na niego cwaniaka. Udało mu się nawet w pewnym momencie totalnie zachwiać moją pewność siebie, jaka się jeszcze we mnie skrzyła ledwo.
Powiedział, że on w wieku 8 lat już śpiewał w operze, był najjaśniejszą młodzieńczą gwiazdą, ale mimo wszystko do tej pory mówi wszystkim, że nie śpiewa, więc lepiej, żebym ja też nie mówiła, że śpiewam!

Stres mi przeszedł jak ręką odjął  i na tą scenę zamiast zestresowana to szłam wkurzona z nastawieniem "ja mu pokaże!".  Śpiewam od kiedy pamiętam, bywały, że były to niezwykle piękne i obskurne miejsca - od rocka po poezję śpiewaną, wygrywałam i przegrywałam w różnych festiwalach, przeglądach i konkursach, dostawałam za to pieniądze, a najczęściej robiłam to za darmo. 
Wszystko to uczy pokory i niezwykle hartuje, dlatego zrobiło mi się nieprzyjemnie kiedy Pan Grzesiek z góry wziął mnie za gwiazdeczkę, która chce podbijać świat i postanowił z góry, nie znając mnie, pokazać mi moje miejsce.
Wyszłam, zaśpiewałam z zespołem i tylko widziałam, jak Grzesiek kiwa głową podczas mojego występu...

Jak zeszłam ze sceny, jedyne co mi powiedział to "porozmawiamy...". 
A ja tylko czułam przyspieszone bicie serca.

Powiedział, że za 2 tygodnie sprowadzi Kasię, która jest nauczycielką śpiewu, zaprosi ją na występ w Collosseum i że wyśle mi na maila listę piosenek których ja mam się nauczyć, żeby też z nią zaśpiewać. Ona mnie sprawdzi i wtedy zadecyduje, czy będzie chciała mnie dalej prowadzić.

Powiedział jeszcze, że warto nade mną popracować i że pierwszy raz Monika się nie myliła...

Kto wie,  może urodzi się z tego kolejny blog... :-)

środa, 5 września 2012

Dom Europy i Talent Show

Mentor Jarek i Mentorowa Madzia
We wtorek udaliśmy się na kolejną study tour. Tym razem wycieczka obejmowała Dom Europy we Wrocławiu. Zostały nam przedstawione pokrótce zasady działania tej placówki jakimi są:  upowszechnianie wiedzy o Unii Europejskiej, a w szczególności o działaniach Parlamentu Europejskiego, organizowanie konferencji, seminariów i lekcji o Unii Europejskiej.

My też mieliśmy jedną taką sympatyczną lekcję, w której zadaniem było dopasować kraje do informacji na ich temat. To była zupełnie inna, lajcikowa wersja lekcji, porównując z tymi z jakimi do tej pory przyszło nam się zmierzyć.



Następnie zostały nam zaprezentowane filmy, w których mowa była o programach współtworzonych przez Unię Europejską. Ta część wizyty podobała mi się najbardziej. Mieliśmy okazję przyjrzeć się jak z programu MŁODZIEŻ W DZIAŁANIU korzystają inni, jakie mają pomysły, idee, czym się zajmują.
Jak się okazuje, można robić naprawdę mnóstwo kreatywnych rzeczy. Wystarczy mieć dobry pomysł i chęci, a środki gwarantuje Unia Europejska. Po obejrzeniu wszystkich spotów poczułam się naprawdę dumna z tego, że biorę udział właśnie w jednym z takich przedsięwzięć.

Tak nam się spodobało w Domu Europy, że ja i Karolina zapytałyśmy jedną z jego przedstawicielek, czy nie potrzebują pomocy przy różnych przedsięwzięciach, takich jak konferencje itd. Pani nam ładnie wytłumaczyła, że super, że jesteśmy chętnie, ale nie ma takiej potrzeby - Dom Europy przyjmuje praktykantów i ludzi na staże, więc to oni zajmują się takimi rzeczami.
Naszym zdaniem to świetna opcja! Polecam wszystkim staż w tej placówce. To coś zupełnie innego.

Zostały nam jeszcze rozdane "gadżety" europejskie w postaci broszurek, ulotek czy długopisików i pomaszerowaliśmy do szkoły na nasz ostatni już panel dyskusyjny.

"Francja! Błagam! Błaaagam!" ;-)

W Domu Europy

Temat: Rola młodzieży i jej przedsiębiorczości we wspieraniu społecznej i gospodarczej transformacji.
Na samym początku został nam puszczony film, w którym Steve Jobs przemawiał do młodzieży. Po obejrzeniu mieliśmy zastanowić się nad jednym słowem, jakie przychodzi nam do głowy. Padały takie słowa jak: hope, activity, family, love, work, idea.

Polecam obejrzeć:



Również podczas tego panelu rozgorzały dyskusje. To był już nasz ostatni - wypadało się wypowiedzieć na zakończenie...

Natomiast przez cały dzień czekaliśmy na wielkie wydarzenie jakim był nasz Talent Show!
Szykowali się prawie wszyscy, szczególnie nasi Ukraińcy, którzy z wielkimi torbami wypchanymi w ciuchach chodzili już od rana (nawet żelazko ze sobą nosili!).

Mieliśmy Jury w skład którego wchodzili nasi koordynatorzy. Kolejność losowa. I kogo wylosowała Madzia eR? Mnie oczywiście! Musiałam iść na pierwszy ogień.
Zaśpiewałam moje "Oczy Czarne" łamanym rosyjskim, ale jak się okazało Ukraińcy rozumieli co śpiewam ;-) Tyle dobrze!




Na kolejny ogień poszła nasza Węgierka, Agnes - też śpiewająca. Wybrała Alicię Keys "Empire States of Mind". Głos miała świetny, ale co mnie raziło - chociaż tekstu mogła się nauczyć!:-P

Kolejny talent przedstawiła nam Hania, która jest leworęczna i jak to sama określiła "ma różne inne dziwne odchylenia". Zaprezentowała nam umiejętność rysowania dwoma rękoma jednocześnie.

Hania i jej dwuręki talent

Wielką niespodzianką był występ Janka Kowalskiego, czyli naszego Węgra - Adama, najbardziej spolszczonego członka zagranicznej ekipy ;-).
Pamiętacie jak śpiewał z nami "Długość Dźwięku Samotności", jak uczył się czytać po polsku? No właśnie! Janek zrobił nam mega miłą niespodziankę i zaszokował wszystkich, kiedy w tle zaczął lecieć Polonez z "Pana Tadeusza" a on z pełną powagą i perfekcyjnym polskim zaczął recytował "Inwokację". 
Wszystkim nam serca tak urosły, tacy byliśmy dumni z naszego Janka, że trudno było to opisać, dostał chyba największe brawa. Nawet ja nie recytowałam tego w szkole z takim uczuciem jak zrobił to nasz Janek!
Przed Państwem Janek i Inwokacja:




W końcu nastąpiło długo oczekiwane show całej Ukraińskiej grupy. I jak zwykli nie zawiedli z racji tego, że "Ukraińcy są zawsze perfekcyjnie przygotowani chcąc pokazać się z najlepszej strony". Było tam wszystko: śpiewy, kabarety, tańce, moda, a wszystko łączyło się w miłosną historię.

Ostatnim uczestnikiem naszego Talent Show był Dominik ze swoim Samurajskim mieczem, który nosił już od  samego rana. Przebrany w typowy dla niego strój, pokazywał nam podstawowe figury obrony w jego sztuce walki, której nazwy nie pamiętam, a nie chcę zgadywać i się pomylić, co by mnie Dominik nie poćwiartował jego Samurajską zabawką ;-)

Nie mogłam się powstrzymać!

"Opponent Karolina is dead" :-P
Najczęściej używane zdanie przez Dominika podczas show: "... and opponent is dead", więc przez kolejne dwa dni chodziliśmy i powtarzaliśmy, że "opponent is dead" ;-). 
Nie ma co, poznaliśmy go z zupełnie innej, nieznanej dotąd strony. Super jak ktoś ma pasje, a jeszcze fajniej jak jest to coś zupełnie innego niż najbardziej popularne - taniec i śpiew.

A oto Dominik w całej okazałości:


Wyniki naszego Talent Show miały zostać przesunięte, podobnie jak nasza ostatnia gra biznesowa - na ostatni dzień.

Wieczorem oczywiście znowu impreza. Kierunek - Domówka.
Uwielbiam imprezy, kiedy idzie się taką wielką, 15 - osobową ekipą. Klub był nasz! Nasze piękne dziewczyny podbijały dancefloor :-D

Jeszcze jedna bardzo fajna sytuacja tego wieczoru. Zaczepiła mnie Pani Monika, której bardzo podobał się mój występ podczas Talent Show. Było mi bardzo miło, kiedy powiedziała, że taki talent nie może się marnować. Powiedziała, że ma dużo znajomości i postara się popytać ludzi, którzy mogliby się mną zająć.
Nie powiem, bardzo mi to schlebiało, ale wiele razy już ktoś mi to obiecywał: "Gosia, super śpiewasz, trzeba coś z Tobą zrobić" i... na tym się kończyło. Dlatego i tym razem grzecznie podziękowałam i poszłam się bawić dalej, nie bardzo wierząc, że Pani Monika będzie mnie pamiętać następnego dnia...

To był moim zdaniem jeden z najfajniejszych dni podczas projektu. Mogliśmy poznać się nie tylko z tej intelektualnej, biznesowej strony, ale także podzielić się tym, co najbardziej kochamy, lubimy robić, pośmiać się z siebie w gąszczu debat i dyskusji.

poniedziałek, 3 września 2012

Wrocławski Park Technologiczny

Nasi naukowcy ;-)

Kolejnego dnia, już z samego rana zostały nam przedstawione reguły kolejnej gry biznesowej. Mieliśmy opracować strategie i podzielić się obowiązkami. Ale jakie strategie, ale jakie obowiązki?! Teraz to już totalnie nikt nie wiedział o co chodzi :-P 
Z taką niepewnością mieliśmy zostać aż do środy, kiedy miała się odbyć właściwa gra (więc przez kolejne dwa dni wszyscy tylko narzekali, że nie wiedzą co mają robić;-) 

Następnie odbył się panel dyskusyjny. 
Temat: "Innowacyjna gospodarka w czasach przemian gospodarczych w Europie".
Rozpoczęła się kolejna debata, której głównym tematem było pytanie: "Wynalazki są dziełem przypadku, czy przemyślanym procesem?". 
Zauważyłam, że my lubimy takie dyskusje, lubimy walczyć o swoje racje, więc od pierwszych minut było widać zaciętą walkę pomiędzy dwiema stronami. Dużym zaskoczeniem była dla mnie świadomość, jaką młody człowiek ma w sobie, jaki otwarty umysł posiada i jakie idee przychodzą mu do głowy.  Mieliśmy tę radość współpracowania z naprawdę inteligentnymi ludźmi z otwartymi umysłami i chęcią do zmieniania świata. 
Dyskusje to coś co my lubimy najbardziej :-)

Zatęskniliśmy w końcu za naszymi study tours, dlatego w końcu mogliśmy odetchnąć od murów szkoły, więc po dyskusji i obiedzie udaliśmy się do naszego sąsiada - Wrocławskiego Parku Technologicznego. 
Cieszyłam się na ten wypad, wiele razy przecież przejeżdżało się przez przystanek "Wrocławski Park Technologiczny" i nazwa kojarzyła mi się tylko z przystankiem. Po naszej wycieczce, Park w końcu przestał kojarzyć mi się z przystankiem, a z miejscem, które jak WPT sam określa: "gdzie myśl zamienia się w produkt światowej jakości". 
Zwiedziliśmy laboratoria, budynki i inkubator. Został nam również pokazany film o powstaniu Parku. Po projekcji mieliśmy okazję zapoznać się z procedurami przyjmowania nowych firm do inkubatora.
Co nas zaskoczyło? We Wrocławskim Parku Technologicznym działa... przedszkole! Już sama nazwa - "Technoludek", wskazuje na zadania jakie ma przed sobą przedszkole. Od małego dzieci są wprowadzane w świat technologii, biologii, wszystkiego, co związane jest z nauką.


Zwiedzamy laboratoria


Jeden z inkubatorów szczególnie nam się spodobał!
Ale gdzie jest Nemo? ;-)

Podczas projekcji filmu o WPT


Wpis do księgi pamiątkowej w wersji polsko - angielsko - węgiersko - ukraińskiej


Nie mogło zabraknąć Janka :)


Moja zasada - nie chodzić w poniedziałki na imprezy, ale tego wieczoru szykowała nam się mega impreza, więc musiałam złamać moją "żelazną" zasadę :-P 
Wybraliśmy Mundo - typowo erasmusowski klub, który mnie osobiście jeszcze nigdy nie zawiódł, więc i tego dnia nie mogło być inaczej! 
Prawie cała nasza ekipa pojawiła się na imprezie i bawiliśmy się baaardzo dobrze do późnych godzin:-)


niedziela, 2 września 2012

Business Games

Kolejny dzień wymagał  od nas jeszcze więcej wzmożonej pracy, wysiłku i pomysłowości. A jak na ironię własnie w niedzielę chyba najbardziej dało o sobie znać zmęczenie materiału. 
Dobrze, że WSB jest zaopatrzone w Chillout Room - sofy, poduszki, jednym słowem - idealne miejsce do wyłożenia się i przykimania między zajęciami, więc do tego miejsca w każdej przerwie wracało się najchętniej ;-) 


Na pierwszym planie obiekty leżące, na drugim obiekty siedzące, jeszcze dające znak życia ;-)
Oprócz tego włączył nam się już tryb przytulania. Całe dnie i noce spędzaliśmy ze sobą, więc staliśmy się sobie naprawdę bliscy. A że naokoło otaczały nas same "biznesy", więc pragnęliśmy wprowadzić trochę familiaryzacji.

W niedzielę czekały nas dwie gry biznesowe. Przedstawione zasady niczego nam nie wyjaśniały. Byliśmy wręcz załamani, że mamy zająć się czymś, co jak się wydawało, nie ma rąk i nóg. 
Jakie było nasze zadanie?
Były 4 grupy, każda miała określoną ilość pieniędzy lub w ogóle ich nie miała. Głównym zadaniem było wybudowanie (oczywiście wirtualnie) na określonym terenie poszczególnych części zabudowy np. mostu lub basenu (do każdej grupy należał inny obiekt). Problem polegał na tym, że teren był ograniczony i trudno było zbudować na nim cokolwiek, nie naruszając terenu pod zabudowę innych grup. 

W tym cały sens: mieliśmy się tak dogadać, tak negocjować, żebyśmy zbudowali to, co chcieliśmy i jeszcze na tym zarobili pieniądze. Sama gra trwała z 3 godziny. 
Jak się okazuje, przestawała być już tak przerażająca, jak wydawała się na początku w momencie, kiedy podzieliliśmy się zadaniami (chyba to jest najważniejszy aspekt takich zajęć - umiejętność pracy w grupie, dopasowanie poszczególnych obowiązków do osób w grupie tak, aby każdy zajął się tym, w czym czuje się najlepiej).
Okazało się, że wszystkim grupom udało się w większym lub mniejszym stopniu zrealizować swój cel.

Obmyślanie strategii
Business Calls :-D


Gra nieźle nam dała w kość, a kiedy usłyszeliśmy, że po obiedzie czeka nas kolejne takie starcie, byliśmy już totalnie załamani. Nikt jednak jeszcze nie wiedział o co chodzi, a już stękali (my Polacy musieliśmy oczywiście wypracować codzienną dawkę narzekania, bo przecież bylibyśmy chorzy).

Nasz prowadzący trochę nas tu jednak zaskoczył, bo przygotował dla nas grę... karcianą! Celem było uporządkowanie figur i kolorów kart w odpowiedniej konfiguracji, jaka została z góry wyznaczona. Trudność w tym zadaniu polegała na ograniczeniu czasowym - mieliśmy na to tylko 30 sekund. Prowadzący napomknął, że daje takie zadanie studentom na zajęciach i ta grupa, której uda się ułożyć karty jest zwolniona z egzaminu. Zdziwiliśmy się - zadanie przecież wyglądało na łatwe w wykonaniu, ale jak się okazało - wcale takie nie było...
Mieliśmy 30 minut na to, aby wymyślić najlepszą strategię. W mojej grupie natomiast każda okazywała się zawodna. Wyrabialiśmy się, ale tylko w 40 sekund. 
Jaki był nasz sposób? 
Namalowaliśmy wielką plansze z dokładną konfiguracją, każdy miał w dłoniach karty i dopasowywał je do rysunków na planszy najszybciej jak mógł. 
Wydawało nam się to nie możliwe do zrealizowania. Nasz ostateczny czas to 40 sekund, o ile pamiętam. Jak się jednak okazało, jednej z grup udało się zmieścić w 30 sekundach. 
To zadanie było bardzo fajne, wszyscy nagle mieli mnóstwo pomysłów jak wygrać, było przyjemne (nie trzeba było w końcu negocjować ani liczyć kasy). 
A oto jak radziliśmy sobie z zadaniem:






Po zajęciach mieliśmy czas wolny. Kiedy my Polacy po prostu padaliśmy z nóg i tylko szukaliśmy chwili na odpoczynek, nasze Ukrainki, z pełną werwą wybierały się na zakupy. Jak to określały: "Pasaż Grunwaldzki to istny shoppingowy raj!". Mają zdrowie dziewczyny!


Wieczorem udaliśmy się do "Czeskiego Filmu", bardzo fajnej, klimatycznej knajpki, gdzie posiedzieliśmy, pośmialiśmy się. Później pospacerowaliśmy jeszcze chwile po Rynku i o dziwo wróciliśmy grzecznie do hostelu.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Janek na Pergoli :-)


Sobotę powitaliśmy panelem dyskusyjnym, w którym brała udział cała grupa i każdy mógł wyrazić swoją opinię na temat: "Zrównoważony rozwój jest to problem współczesnego świata, nie zauważany przez ludzi, którzy nie mają świadomości". Z dyskusji wyniknęło, że jest to problem z powodów takich jak brak odpowiedniej edukacji w szkołach, sytuacji politycznej czy kulturalnej. Musimy uświadomić sobie jak ważny jest to problem i starać się go zminimalizować.

Po panelu dyskusyjnym czekała nas gra miejska.

Ale o co chodzi?;-) 
Jest to nowa forma rozrywki, w której uczestnicy wykorzystują przestrzeń miejską. Gra miejska to alternatywny sposób zwiedzania Wrocławia w sposób aktywny, integrujący i połączony z zabawą. 
Były 4 drużyny, których celem było przejście określonej trasy po Wrocławiu w jak najkrótszym czasie (maks. 3,5 godziny), zaliczając po drodze wszystkie stacje (check pointy) gdzie staliśmy my, czytaliśmy informacje oraz dawaliśmy zadania do zrobienia.
Startowaliśmy spod pomnika Chrobrego na koniu, gdzie Kuba przestawił regulamin. 


Pierwszą stacją było skrzyżowanie ulicy Piłsudskiego i Świdnickiej, gdzie znajduje się rzeźba anonimowego przechodnia. Monument ten odzwierciedla przemiany, które nastąpiły w Polsce po upadku komunizmu w 1989 roku i proces wprowadzenia demokracji. Zadaniem na tej stacji było nazwanie 6 rzeźb polskimi imionami. Problem polegał na tym, że Ukraińcy i Węgrzy nie znali zbyt wielu polskich imion, dlatego mieli różne sposoby na rozwiązanie go - pytali przechodniów, spisywali imiona z nazw ulic lub z karteczek z danymi kontaktowymi do polskiej grupy. 



Trzeba przyznać, że nasi polscy studenci byli naprawdę kreatywni w wymyślaniu zadań na poszczególne stacje :-)

Sukcesem gry było to, że nikt się nie zgubił i prawie wszystkie drużyny (poza 1 ukraińską złożoną z naszych ulubieńców:)) dotarły na czas.
Ostatnią stacją była Hala Stulecia, gdzie zadaniem był test końcowy.

Nasze dziewczynki pod Halą Stulecia




Gra kończyła się kolacją w Restauracji Pergola i wieczornym pokazem specjalnym fontanny multimedialnej, który -  nawiasem mówiąc - był naprawdę fajny i zrobił na wszystkich wielkie wrażenie.

Po pokazie nastąpiło oficjalne ogłoszenie wyników gry. Punktowane było poprawne wykonanie zadań na stacji, czas w którym zostały wykonane zadania, a dodatkowe punkty można było zdobyć za zrobienie zdjęć krasnalom napotkanym na drodze.


Pogoda nam sprzyjała, do tego cały polski zespół mocno zaangażował się w przygotowanie gry. Ku naszemu zdziwieniu uczestnicy zapamiętali bardzo dużo informacji i świetnie poradzili sobie w teście końcowym (pytania były również związane z naszą pierwszą częścią projektu np. o wysokość Śnieżnika, powód klątwy księżnej Daisy, czy o surowiec wydobywany w odwiedzonej kopalni w Wałbrzychu).

Zwycięska drużyna!

Kolejny dzień zakończył się imprezą - nie mogło być inaczej! Nasze organizmy już zaczęły się dostosowywać do trybu życia, w którym czas na regenerację to 2 godziny snu w ciągu doby, a 4 godziny to już luksus.

LUBIĘ TO! Jest intensywnie, dużo się dzieje, nie ma czasu myśleć o głupotach, napędzamy siebie nawzajem, jest mega pozytywna energia rozprzestrzeniająca się na wszystkich dookoła!

(post created by Magda Zet - Czila, Klaudynka - Cytrynka i Filifionka)

środa, 29 sierpnia 2012

Kopalnia, Książ i witaj Wrocławiu!

Górniczki :-)


 Tak jak już wcześniej pisałam, trudno było nam się pożegnać z miejscem, w którym spędziliśmy ostatnie 4 dni.  Już nie będzie wieczornych ognisk, świetnego jedzenia, nie wszyscy będziemy mieszkać już razem w jednym miejscu.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nam ktoś klamek w nocy nie wymazał pastą do zębów! Pozdrowienia dla Kuby, sprawcy całej klamkowej afery i jego brata, tak przy okazji, który podobno śledzi bloga i jest to jego jedyne źródło informacji o tym, co Kuba wyprawia :-)
Kopalnia na dzisiejszy dzień

Tego dnia mieliśmy zwiedzać Kopalnię w Wałbrzychu. Pierwsze co  rzuciło nam się w oczy to wszechogarniająca komuna. 
Mieliśmy wprowadzenie przed zwiedzaniem Kopalni i wszystko się wyjaśniło. Kopalnia już nie funkcjonuje od wielu lat. Miała zostać zburzona, natomiast ludzie, którzy spędzili w tym miejscu wiele lat, którzy czuli się z nią związani nie mogli pozwolić na to, aby niemal 300 - letnia historia odeszła w zapomnienie. Ci ludzie właśnie postanowili pozyskać środki na odnowę obiektu, które zagwarantowała im UE. Kopalnia zostanie przekształcona w Centrum Kulturalne (muzeum, klub muzyczny, galerie i wystawy). Będzie można tam oglądać eksponaty, czy maszyny używane w niej na przestrzeni lat. Na razie wygląda to wszystko dość biednie, ale kiedy zostanie to odnowione, na pewno będzie co oglądać.



Kolejna część wycieczki była o wiele przyjemniejsza i w moim klimacie! Bo... Uwielbiam zamki, zameczki, pałace i pałacyki! (I tak w ogóle to ja na pewno jestem jakąś zaginiona księżniczką :-P)
Książ
Księżniczki ;-)
Zwiedzaliśmy Zamek Książ pod Wałbrzychem. Dostaliśmy bardzo fajną panią przewodnik, która świetnie opowiadała po angielsku. Bardzo zaciekawiła mnie historia o pięknej księżnej Daisy, która nadal jest widywana w zamku jako duch ;-)
Ogrody

Svieta w ogrodach
W skrócie: Daisy pochodziła z Anglii, była żoną Jana Henryka XV. Miała z nim czworo dzieci. W zamku mieszkało 6 osób, a służba składała się z 300 osób! Prowadziła wystawny tryb życia, ale udzielała się też charytatywnie. Po I wojnie światowej rozwiodła się z mężem, który zostawił ją dla młodej hiszpańskiej arystokratki. Po tym wydarzeniu księżna zaczęła chorować, a wszystko było spowodowane, jak twierdziła Daisy, klątwą 6 - metrowego naszyjnika, który dostała od swojego męża...
Zamek w całej okazałości
Obiad





 








Pałac był przepiękny, ogrody wspaniałe, przygotowano też dla nas specjalne atrakcje w postaci symulacji napadu zamku przez Niemców. Zjedliśmy obiad, w przepięknej, pałacowej restauracji i niestety musieliśmy w końcu wracać do Wrocławia. 
Zakwaterowaliśmy się w hostelu Friends - bardzo klimatycznym, młodzieżowym miejscu i oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy dzień zakończyli o 23h kładąc się do łóżek, więc wyszliśmy na pierwszy spacer po Wrocławiu, kończący się na klubie.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Ze szlaku ginących zawodów do Węgier


4-tego dnia naszego pobytu czekała nas wycieczka do Muzeum Ginących Zawodów w Kudowie Zdroju. Na wejściu przywitał nas pokaz wyrobu glinianych garnków. Takie sceny widujemy zazwyczaj w filmach, kiedy kobieta wyrabia z gliny naczynie, a mężczyzna, siadając za nią, swoimi dłońmi pomaga jej w pracy.... No dobra, koniec tego romantyzmu!;-)
 Nie myślałam, że będę miała okazję przyjrzeć się produkcji z bliska. Zrobiło to na nas wrażenie, kiedy spod rąk naszego garncarza wyszedł równiutki, gliniany garnuszek pokolorowany perfekcyjnie. Taki gliniany garnek schnie dwa tygodnie.
Jak się okazało można było wyrobić sobie swoje własne naczynko. Nie mogłam przepuścić takiej okazji! 
 Spod moich rąk wyszło dość krzywy, ale mój własny, wytworzony z sercem, garnuszek.

Oprócz tego mieliśmy możliwość zwiedzania całego skansenu. Było przepięknie, tradycyjnie, polsko! Uwielbiam takie klimaty - krowy, kury, wytwarzanie własnego chleba, pachnące starocią przedmioty. Mieliśmy okazję widzieć pracę kowala wytwarzającego podkowę dla konia. Chociaż naszym Ukraińskim dziewczynom najbardziej podobał się kowal ;-)
Dziołchy! ;-)

Do tego kobieta, która oprowadzała nas po skansenie, świetna babka! Taka typowa polska, temperamentna kobieta. Ona też wprowadzała taki swojski klimat w to, co widzieliśmy. Zostaliśmy jeszcze poczęstowani świeżo wypieczonym chlebkiem z masłem i smalcem. 
Miejsce było genialne. Idealnie odzierciedlalo klimat polskiej wsi na przełomie XIX i XX wieku. 

Tego dnia mieliśmy piękną pogodę, dlatego kolejny panel dyskusyjny, na temat zaginionych zawodów przeprowadziliśmy na dworze. Tematem dyskusji była teza: "obecnie rynek pracy daje równe szanse dla młodych absolwentów i nie ma symptomów dyskryminacji". Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Jedna miała potwierdzić tezę, druga miała się z nią nie zgadzać. Zostaliśmy z góry przydzieleni do grup, nie mieliśmy wyboru grup.
Panel dyskusyjny
Wyrzucaliśmy wszystkie możliwe argumenty, obie grupy dyskutowały, niemal walczyły o swoje racje. Jak się okazało grupa, która broniła tezy została pokonana przez tą, która miała się z nią nie zgadzać. 
Było to ciekawe doświadczenie - mimo, że prawie nikt nie zgadzał się z tezą, musieliśmy wyszukiwać argumenty na jej potwierdzenie, a w dodatku - przekonać o tym drugą grupę.

Ostatni warsztat tego dnia po prostu zwalił nas nieoczekiwanie z nóg. Mieliśmy przekształcić miejsce, które zostało już zniszczone, zapomniane, albo jeszcze nie w pełni zagospodarowane na jakiś nowy obiekt. Mieliśmy 1,5 godziny na wstępny biznes plan, analizę SWOT, plan zagospodarowania na określony czas itd, itd. Bardzo podobny projekt robiliśmy w szkole, mieliśmy na to cały semestr, a tym razem... tylko1,5 godziny. Jak się okazało sprostaliśmy zadaniu.

Tego dnia to Węgrzy mieli swój wieczór. Nasza najmniejsza, 6 - osoba grupa przygotowała bardzo fajną prezentację połączoną z degustacją kuchni węgierskiej, quizzami, za który znowu wyhaczyłam nagrodę ;-), tradycyjnymi tańcami i oczywiście Węgrzy chcieli się odpłacić - kazali nam wypowiadać trudne węgierskie sentencje. Ale Paweł wczuł się i już od rana uczył się na pamięć wypowiadać je, więc podołaliśmy z węgierskim ;-) 
Po prezentacji udaliśmy się już tradycyjnie na ognisko, gdzie już czekał nas wielki gar z czymś co przypominało fasolkę po bretońsku - węgierskim paprikaskrumpli, który ugotował nam Alex, nazwany po polsku Darkiem Wysockim. 


Wieczór Węgierski
Nasi koordynatorzy nie przestają nas zaskakiwać ;-)
Słodka Vendetta za polskie "pszczoły" i "Szczebrzeszyny" ;-)
- Jak smakowało?
Było bardzo przyjemnie, z trudem przyszło nam się pogodzić z tym, że jest to nasza ostatnia noc w tym miejscu...