poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Ze szlaku ginących zawodów do Węgier


4-tego dnia naszego pobytu czekała nas wycieczka do Muzeum Ginących Zawodów w Kudowie Zdroju. Na wejściu przywitał nas pokaz wyrobu glinianych garnków. Takie sceny widujemy zazwyczaj w filmach, kiedy kobieta wyrabia z gliny naczynie, a mężczyzna, siadając za nią, swoimi dłońmi pomaga jej w pracy.... No dobra, koniec tego romantyzmu!;-)
 Nie myślałam, że będę miała okazję przyjrzeć się produkcji z bliska. Zrobiło to na nas wrażenie, kiedy spod rąk naszego garncarza wyszedł równiutki, gliniany garnuszek pokolorowany perfekcyjnie. Taki gliniany garnek schnie dwa tygodnie.
Jak się okazało można było wyrobić sobie swoje własne naczynko. Nie mogłam przepuścić takiej okazji! 
 Spod moich rąk wyszło dość krzywy, ale mój własny, wytworzony z sercem, garnuszek.

Oprócz tego mieliśmy możliwość zwiedzania całego skansenu. Było przepięknie, tradycyjnie, polsko! Uwielbiam takie klimaty - krowy, kury, wytwarzanie własnego chleba, pachnące starocią przedmioty. Mieliśmy okazję widzieć pracę kowala wytwarzającego podkowę dla konia. Chociaż naszym Ukraińskim dziewczynom najbardziej podobał się kowal ;-)
Dziołchy! ;-)

Do tego kobieta, która oprowadzała nas po skansenie, świetna babka! Taka typowa polska, temperamentna kobieta. Ona też wprowadzała taki swojski klimat w to, co widzieliśmy. Zostaliśmy jeszcze poczęstowani świeżo wypieczonym chlebkiem z masłem i smalcem. 
Miejsce było genialne. Idealnie odzierciedlalo klimat polskiej wsi na przełomie XIX i XX wieku. 

Tego dnia mieliśmy piękną pogodę, dlatego kolejny panel dyskusyjny, na temat zaginionych zawodów przeprowadziliśmy na dworze. Tematem dyskusji była teza: "obecnie rynek pracy daje równe szanse dla młodych absolwentów i nie ma symptomów dyskryminacji". Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Jedna miała potwierdzić tezę, druga miała się z nią nie zgadzać. Zostaliśmy z góry przydzieleni do grup, nie mieliśmy wyboru grup.
Panel dyskusyjny
Wyrzucaliśmy wszystkie możliwe argumenty, obie grupy dyskutowały, niemal walczyły o swoje racje. Jak się okazało grupa, która broniła tezy została pokonana przez tą, która miała się z nią nie zgadzać. 
Było to ciekawe doświadczenie - mimo, że prawie nikt nie zgadzał się z tezą, musieliśmy wyszukiwać argumenty na jej potwierdzenie, a w dodatku - przekonać o tym drugą grupę.

Ostatni warsztat tego dnia po prostu zwalił nas nieoczekiwanie z nóg. Mieliśmy przekształcić miejsce, które zostało już zniszczone, zapomniane, albo jeszcze nie w pełni zagospodarowane na jakiś nowy obiekt. Mieliśmy 1,5 godziny na wstępny biznes plan, analizę SWOT, plan zagospodarowania na określony czas itd, itd. Bardzo podobny projekt robiliśmy w szkole, mieliśmy na to cały semestr, a tym razem... tylko1,5 godziny. Jak się okazało sprostaliśmy zadaniu.

Tego dnia to Węgrzy mieli swój wieczór. Nasza najmniejsza, 6 - osoba grupa przygotowała bardzo fajną prezentację połączoną z degustacją kuchni węgierskiej, quizzami, za który znowu wyhaczyłam nagrodę ;-), tradycyjnymi tańcami i oczywiście Węgrzy chcieli się odpłacić - kazali nam wypowiadać trudne węgierskie sentencje. Ale Paweł wczuł się i już od rana uczył się na pamięć wypowiadać je, więc podołaliśmy z węgierskim ;-) 
Po prezentacji udaliśmy się już tradycyjnie na ognisko, gdzie już czekał nas wielki gar z czymś co przypominało fasolkę po bretońsku - węgierskim paprikaskrumpli, który ugotował nam Alex, nazwany po polsku Darkiem Wysockim. 


Wieczór Węgierski
Nasi koordynatorzy nie przestają nas zaskakiwać ;-)
Słodka Vendetta za polskie "pszczoły" i "Szczebrzeszyny" ;-)
- Jak smakowało?
Było bardzo przyjemnie, z trudem przyszło nam się pogodzić z tym, że jest to nasza ostatnia noc w tym miejscu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz