niedziela, 2 września 2012

Business Games

Kolejny dzień wymagał  od nas jeszcze więcej wzmożonej pracy, wysiłku i pomysłowości. A jak na ironię własnie w niedzielę chyba najbardziej dało o sobie znać zmęczenie materiału. 
Dobrze, że WSB jest zaopatrzone w Chillout Room - sofy, poduszki, jednym słowem - idealne miejsce do wyłożenia się i przykimania między zajęciami, więc do tego miejsca w każdej przerwie wracało się najchętniej ;-) 


Na pierwszym planie obiekty leżące, na drugim obiekty siedzące, jeszcze dające znak życia ;-)
Oprócz tego włączył nam się już tryb przytulania. Całe dnie i noce spędzaliśmy ze sobą, więc staliśmy się sobie naprawdę bliscy. A że naokoło otaczały nas same "biznesy", więc pragnęliśmy wprowadzić trochę familiaryzacji.

W niedzielę czekały nas dwie gry biznesowe. Przedstawione zasady niczego nam nie wyjaśniały. Byliśmy wręcz załamani, że mamy zająć się czymś, co jak się wydawało, nie ma rąk i nóg. 
Jakie było nasze zadanie?
Były 4 grupy, każda miała określoną ilość pieniędzy lub w ogóle ich nie miała. Głównym zadaniem było wybudowanie (oczywiście wirtualnie) na określonym terenie poszczególnych części zabudowy np. mostu lub basenu (do każdej grupy należał inny obiekt). Problem polegał na tym, że teren był ograniczony i trudno było zbudować na nim cokolwiek, nie naruszając terenu pod zabudowę innych grup. 

W tym cały sens: mieliśmy się tak dogadać, tak negocjować, żebyśmy zbudowali to, co chcieliśmy i jeszcze na tym zarobili pieniądze. Sama gra trwała z 3 godziny. 
Jak się okazuje, przestawała być już tak przerażająca, jak wydawała się na początku w momencie, kiedy podzieliliśmy się zadaniami (chyba to jest najważniejszy aspekt takich zajęć - umiejętność pracy w grupie, dopasowanie poszczególnych obowiązków do osób w grupie tak, aby każdy zajął się tym, w czym czuje się najlepiej).
Okazało się, że wszystkim grupom udało się w większym lub mniejszym stopniu zrealizować swój cel.

Obmyślanie strategii
Business Calls :-D


Gra nieźle nam dała w kość, a kiedy usłyszeliśmy, że po obiedzie czeka nas kolejne takie starcie, byliśmy już totalnie załamani. Nikt jednak jeszcze nie wiedział o co chodzi, a już stękali (my Polacy musieliśmy oczywiście wypracować codzienną dawkę narzekania, bo przecież bylibyśmy chorzy).

Nasz prowadzący trochę nas tu jednak zaskoczył, bo przygotował dla nas grę... karcianą! Celem było uporządkowanie figur i kolorów kart w odpowiedniej konfiguracji, jaka została z góry wyznaczona. Trudność w tym zadaniu polegała na ograniczeniu czasowym - mieliśmy na to tylko 30 sekund. Prowadzący napomknął, że daje takie zadanie studentom na zajęciach i ta grupa, której uda się ułożyć karty jest zwolniona z egzaminu. Zdziwiliśmy się - zadanie przecież wyglądało na łatwe w wykonaniu, ale jak się okazało - wcale takie nie było...
Mieliśmy 30 minut na to, aby wymyślić najlepszą strategię. W mojej grupie natomiast każda okazywała się zawodna. Wyrabialiśmy się, ale tylko w 40 sekund. 
Jaki był nasz sposób? 
Namalowaliśmy wielką plansze z dokładną konfiguracją, każdy miał w dłoniach karty i dopasowywał je do rysunków na planszy najszybciej jak mógł. 
Wydawało nam się to nie możliwe do zrealizowania. Nasz ostateczny czas to 40 sekund, o ile pamiętam. Jak się jednak okazało, jednej z grup udało się zmieścić w 30 sekundach. 
To zadanie było bardzo fajne, wszyscy nagle mieli mnóstwo pomysłów jak wygrać, było przyjemne (nie trzeba było w końcu negocjować ani liczyć kasy). 
A oto jak radziliśmy sobie z zadaniem:






Po zajęciach mieliśmy czas wolny. Kiedy my Polacy po prostu padaliśmy z nóg i tylko szukaliśmy chwili na odpoczynek, nasze Ukrainki, z pełną werwą wybierały się na zakupy. Jak to określały: "Pasaż Grunwaldzki to istny shoppingowy raj!". Mają zdrowie dziewczyny!


Wieczorem udaliśmy się do "Czeskiego Filmu", bardzo fajnej, klimatycznej knajpki, gdzie posiedzieliśmy, pośmialiśmy się. Później pospacerowaliśmy jeszcze chwile po Rynku i o dziwo wróciliśmy grzecznie do hostelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz